Historia Won Hyo

autor – źródło: Bludragon dragontn.blog.pl

Trzynaście wieków temu, w starożytnej prowincji Korei żył wielki mistrz zenu imieniem Won Hyo. W młodości walczył w krwawej wojnie domowej i widział śmierć wielu swoich przyjaciół i wiele zniszczonych domostw. Pustka tego życia przejęła go tak bardzo, że ogolił głowę i poszedł w góry, aby prowadzić życie mnicha.
W górach przeczytał wiele sutr, wypełniał przykazania, ale ciągle nie mógł zrozumieć prawdziwego sensu Buddyzmu. W końcu, dowiedziawszy się, że w Chinach może znaleźć mistrza zenu, który może mu dopomóc w oświeceniu, spakował rzeczy i skierował się w stronę wielkich płaskowyżów pustynnych.

Szedł pieszo. Szedł przez cały dzień a w nocy odpoczywał. Pewnego wieczoru, kiedy był już na pustyni, zatrzymał się w miejscu, gdzie było kilka drzew i trochę wody, i zasnął. Koło północy zbudził się bardzo spragniony. Na czworakach, po omacku zaczął szukać wody. W końcu jego dłoń napotkała czarkę. Podniósł ją i wypił wodę. „Ach, jaka wspaniała!”. Skłonił się głęboko, dziękując Buddzie za dar wody. Następnego ranka obudził się i zobaczył obok siebie to, co wziął za czarkę. Była to strzaskana, pokrwawiona czaszka, z kawałkami ciała trzymającymi się kości policzkowych. Jakieś robaki pełzały lub pływały po powierzchni brudnej, deszczowej wody wewnątrz czaszki. Won Hyo poczuł głęboką falę wymiotów wzbierającą we wnętrznościach. W czasie gdy wymiotował, jego umysł otworzył się i Won Hyo zrozumiał. Ostatniej nocy, kiedy nie widział i nie myślał, woda była wspaniała. Tego ranka widzenie i myślenie spowodowało, że wymiotował. „Ach! – powiedzał do siebie – myślenie czyni dobro i zło, życie i śmierć. Ono tworzy cały wszechświat. Ono jest panem wszechświata, nie ma Buddy ani Dharmy. Wszystko jest jednością i ta jedność jest pustką”.

Teraz już nie było potrzeby szukania mistrza. Won Hyo zrozumiał życie i śmierć. Czego więcej miał się uczyć? Zawrócił więc i poszedł z powrotem przez pustynię do Korei. Minęło dwadzieścia lat. W tym czasie Won Hyo stał się najsławniejszym mnichem w kraju. Był zaufanym doradcą wielkiego króla w Silli oraz nauczycielem najszlachetniejszych i najpotężniejszych rodów. Gdziekolwiek publicznie wykładał, sala była przepełniona. Mieszkał we wspaniałej świątyni, uczył najlepszych uczniów, jadał najlepsze jedzenie i spał snem bez snów.

W tym czasie w Silli przebywał wybitny mistrz zenu, mały, stary człowieczek z kosmykiem brody i twarzą przypominającą zmiętą torbę z papieru. Na bosaka, w pocerowanej odzieży chodził od miasta do miasta, dzwoniąc swoim dzwonkiem: „De-an (po chińsku znaczy „wielki spokój”), de-an, de-an, nie myśl, de-an, właśnie tak, spokojny umysł, de-an”. Won Hyo usłyszał o nim i pewnego dnia wybrał się do jaskini, gdzie mieszkał wielki mistrz. Z oddali usłyszał niezwykle piękne brzmienie śpiewu, idące echem przez dolinę. Ale kiedy przybył do jaskini, zobaczył mistrza siedzącego nad ciałem martwej sarenki, gorzko płaczącego.

Won Hyo był zbity z tropu. Jak oświecony człowiek mógł martwić się lub cieszyć, skoro w nirwanie nie ma niczego co powodowałoby radość czy smutek, ani nikogo kto mógłby się martwić lub cieszyć. Stał przez chwilę bez słowa, a następnie zapytał mistrza dlaczego płacze. Mistrz wyjaśnił. Troszczył się o sarenkę od chwili, gdy myśliwi zabili jej matkę. Sarenka była bardzo głodna. Poszedł więc do miasta prosić o mleko. Ponieważ wiedział, że nikt nie da mleka dla zwierzęcia, mówił, że potrzebne jest dla jego synka. „Mnich mający syna? Ach, co za wstrętny staruch!” – myśleli ludzie. Ale kilku dało mu trochę mleka. Żebrał w ten sposób przez miesiąc, otrzymując tyle mleka, że mógł utrzymać zwierzę przy życiu. Ale potem skandal zaczął się rozszerzać i nikt nie chciał już dawać mleka. Wędrował przez trzy dni w poszukiwaniu. W końcu zdobył trochę mleka, ale kiedy wrócił do jaskini, sarenka już nie żyła. „Nie rozumiesz tego” – powiedział mistrz. „Mój umysł i umysł sarenki były tym samym. Ona była głodna, ona chciała mleka, więc i ja chciałem mleka. Jej umysł jest moim umysłem i dlatego płaczę. Chcę mleka”.

Won Hyo zrozumiał jak wielkim bodhisattwą był mistrz. Kiedy wszystkie stworzenia były szczęśliwe, i on był szczęśliwy. Kiedy wszystkie stworzenia cierpiały, on cierpiał również. Rzekł do niego: „Proszę, poucz mnie”. Mistrz odpowiedział: „Dobrze, chodź ze mną”. Poszli do dzielnicy czerwonych latarni. Mistrz wziął Won Hyo za rękę i zaprowadził go do domu publicznego. „De-an, de-an” – zadzwonił. Piękna kobieta otworzyła drzwi. „Dziś przyprowadziłem do ciebie wielkiego mnicha, Won Hyo”. „Och, Won Hyo!” – wykrzyknęła. Won Hyo zawstydził się. Kobieta zawstydziła się również i zrobiła wielkie oczy. Zaprowadziła ich na piętro, do swego pokoju. Była szczęśliwa, przestraszona ale i zachwycona, że sławny, przystojny mnich przyszedł do niej. Kiedy przygotowała mięso i wino dla gości, mistrz powiedział do Won Hyo: „Przez dwadzieścia lat przyjaźniłeś się z królami, z książętami i z mnichami. To niedobrze dla mnicha żyć przez cały czas w niebie. Musi on także odwiedzić piekło i zbawić ludzi, którzy tarzają się w pożądaniu. Piekło także jest „właśnie takie”. A więc dzisiaj przy tym winie będziesz jechał wprost do piekła”. „Ależ ja nigdy nie złamałem żadnego przykazania” – powiedział Won Hyo. „Miej dobrą podróż” – Odpowiedział mistrz. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł: „Czy nie wiesz, że to grzech dawać mnichowi wino? Czy nie boisz się, że pójdziesz do piekła?”. „Nie” – odparła kobieta. „Won Hyo przyjdzie i mnie wybawi”. „Bardzo dobra odpowiedź” – skomentował mistrz. Tak więc Won Hyo został na noc w domu publicznym i złamał niejedno przykazanie. Następnego dnia wyrzucił swój elegancki strój i biegł tańcząc przez ulice miasta boso i w łachmanach. „De-an, de-an, cały wszechświat jest właśnie taki! Czym jesteś?”.

(…) wielu ludzi czegoś chce. To pożądanie czegoś pochodzi z naszej karmy. Każdy ma karmę. Kiedy pojawia się karma, tracisz swój czysty umysł. Kiedy pojawia się karma, zatracasz siebie. A zatem ten umysł nie jest czysty.

Dawno temu byli wielcy mnisi i uczniowie którzy mieli wielkie zrozumienie. Rozumieli wszystkie filozofie – taoizm, konfucjanizm i buddyzm. Rozumieli, ale też całkowicie strawili swoje rozumienie. Jeżeli strawisz całe swoje rozumienie, wówczas twój umysł jest bardzo prosty. Ale jeśli rozumiesz wiele rzeczy, przeczytałeś wiele książek, odbyłeś wiele rozmów, dużo doświadczyłeś i nie mogłeś tego strawić, wtedy nie jesteś w stanie osiągnąć swoich własnych rzeczy. Masz wiele rzeczy które należą do innych. Tak więc ten umysł jest bardzo skomplikowany. nie może podjąć decyzji. To oznacza, że twój intelekt panuje nad tobą. Jeśli wkładasz w swój umysł cudze idee, to musisz je strawić. Wówczas stają się twoje. To bardzo ważne.

Tak więc dawno temu, uczniowie pochłaniali wszystko, a następnie trawili to. Lecz ich umysły były niczym. To tak jak z komputerem. Komputer może wykonywać wiele operacji, ale kiedy nie pracuje, jest niczym. Więc wkładaj wszystko do swego umysłu, następnie przetraw to, a gdy użyjesz tego, to będziesz mógł wybrać właściwą rzecz. I wtedy pojawia się odpowiedź. A zatem mowa, zrozumienie i działanie starożytnych uczniów i wielkich Mistrzów Zen, zawsze stawały się jednym. Lecz dzisiejsi ludzie źle trawią, więc ich zrozumienie idzie w jedną stronę, a ich działanie w drugą.

Pewnego dnia Mang Gong Sunim, mój wielki nauczyciel, odwiedził Kjeong Ho Sunima, swojego nauczyciela. Były to urodziny Kjeong Ho więc Mang Gong przyniósł ze sobą trochę mięsa, coś do picia i ciastka ryżowe. Kjeong Ho ujrzawszy Mang Gonga wielce szczęśliwy, przywitał go:
– Jesteś taki zajęty, jakże znalazłeś czas, żeby do mnie przybyć?
– Nie, nie, mistrzu, nie jestem zajęty. Dziś są twoje urodziny, więc cię odwiedziłem. Masz już wszystko,więc przyniosłem ci tylko to pożywienie. Powiedziawszy to , Mang Gong wyjął mięso, alkohol i ciastka ryżowe.
– O, wspaniale! Gdzie dostałeś to wszystko? – wykrzyknął Kjeong Ho.
Mang Gong odparł:
– Dziś nie mam przeszkód. Gdy ktoś daje mi wino, piję. Jeśli nie daje, nie piję. Gdy ktoś daje mi mięso, jem. Mięso i ryż są tym samym. Jeżeli nikt mi nic nie daje, nie jem. Gdy trafia się ciastko ryżowe, jem tylko ciastko ryżowe.
Kjeong Ho powiedział:
– Jesteś wspaniały Mang Gong Sunimie, lecz ja nie mam takiego umysłu.
– Tak? A jaki jest twój umysł, mistrzu? – spytał Mang Gong.
– Nie mogę osiągnąć wolności. Chcę czegoś. Chyba czosnku. W świątyni nie ma czosnku, więc idę do miasta i kupuję go. Wkładam go do ziemi, on wyrasta i pojawia się mnóstwo czosnku a wtedy zjadam ząbek i resztę rozdaję ludziom w mieście.
– Gdy Mang Gong to usłyszał, jego umysł poruszył się: „Buch!”
– Mistrzu Zen – powiedział – przepraszam, nie rozumiałem tego. Teraz rozumiem.

Umysł Mang Gonga Sunima był tylko pierwotnym Oświeceniem. Mowa Kjeong Ho Sunima była ostatecznym Oświeceniem. W pierwotnym Oświeceniu, nic nie stanowi przeszkody. Widzenie „właśnie tak” jest prawdą. Słyszenie „właśnie tak” jest prawdą. Wszystko właśnie tak jest prawdą. A zatem nie ma przeszkód. Wszystko jest w porządku. Praktykowanie jest w porządku, nie praktykowanie jest w porządku. To jest już po pierwotnym punkcie. Osiągnięcie pierwotnego punktu jest pierwszym Oświeceniem. Tylko „tak jak to” jest pierwotnym Oświeceniem. Ostateczne Oświecenie oznacza nie tylko dla mnie. Chcę czegoś dla wszystkich ludzi. To oznacza, że musisz utrzymywać Wielkie Ślubowanie, iść naprzód. Nie sprawdzać siebie. Jeśli mówisz „Coś przychodzi, jem, nic nie przychodzi, nie jem”, to nie ma w tym żadnego ślubowania, nie ma Bodhisattwy, nie ma wielkiej miłości ani współczucia. Przychodzenie jest w porządku, odchodzenie w porządku, cierpienie w porządku, brak cierpienia w porządku. Taki umysł nie jest dobry. Musisz iść naprzód, wykonując ciężki trening dla innych ludzi. To jest właściwe nauczanie. Tak więc wkrótce Mang Gong zrozumiał: „O, przepraszam”. Tak więc mam nadzieję, że pójdziecie tylko prosto nie-wiem i będziecie ciężko praktykować dla innych ludzi, osiągniecie Oświecenie, Wielką Miłość, Wielkie Współczucie i Wielką Drogę Bodhisattwy i wyzwolicie wszystkich ludzi od cierpienia. Dziękuję./Son Sa Nim/

Rate this post

Leave a Comment

Scroll to Top