Po co żyjemy (zwłaszcza jeśli umieramy)
Krzysztof Jaxa Kwiatkowski
Pewnego dnia przysłuchiwałem się audycji w radiu z pewną panią minister w roli głównej (nawiasem mówiąc chyba polityki społecznej), która w odpowiedzi na pytanie: po co żyjemy – odpowiedziała: PO NIC. Rodzimy się i umieramy. Koniec kropka. Krótka, zwięzła i w zasadzie niezwykle logiczna odpowiedź w dzisiejszych czasach materializmu i super-technologii.
Biorąc pod uwagę osiągnięcia nauk biologicznych ostatnich czterystu lat faktycznie jesteśmy doskonalszą małpą i „wypadkiem przy pracy” w procesie samoistnego procesu ewolucji. Podobnie zresztą jak wielkim przypadkiem jest cały otaczający nas świat i wszystko czego możemy w życiu bezpośrednio, jako ludzie, doświadczyć. Wliczając w to nasz analityczny umysł, emocje, miłość, osiągnięcia cywilizacyjne, odkrycia naukowe i totalnie wszystko.
Nasza materialna rzeczywistość, wg współczesnej nauki, jest więc dziełem przypadku po Wielkim Wybuchu, reakcją łańcuchową, chemiczną, jądrową, biologiczną, mechaniczną i każdą inną. Samo się tak wszystko toczy od ponad 13 miliardów lat. Dobre? Całkiem niezłe. Taki samodziałający mechanizm, który rozwija się z prędkością 74 kilometrów na sekundę na megaparsek we wszystkich kierunkach wszechświata.
Słowa pani minister skłoniły mnie jednak do pewnej niewielkiej refleksji. Czy naprawdę żyjemy PO NIC? Nad zagadnieniami dotyczącymi sensu życia od tysięcy lat zastanawiają się wszak filozofowie i tysiące religii na świecie a obecnie rzesza naukowców próbuje rozwikłać zagadkę istnienia analizując właściwości materii.
Większość z nas, mając sterty codziennych obowiązków lub „spraw różnych do załatwienia” albo nie zastanawia się nad tymi aspektami życia w ogóle albo wierzy na słowo jednej z wersji „religijnych” utożsamiając się z nią trochę mocniej lub trochę słabiej.
Popatrzylem przez okno na świat. Czy naprawdę więc wszystko co nas otacza – zielone wiosną drzewa, radośnie śpiewające ptaki, psy biegające po podwórzu, ludzie wędrujący chodnikiem, samoloty lecące na niebie, nasze rodziny, dzieci bawiące się w piaskownicy, ja sam piszący ten tekst – jest dziełem przypadku? Żyję PO NIC?
Jeśli więc życie to proces przypadkowy, jeśli pomiędzy narodzinami a smiercią żyjemy calkiem bez powodu – to w zasadzie niech żyje hedonizm! No bo dlaczego nie?! Po co być przyzwoitym, ludzkim, z wartościami, po co pomagać innym, po co opiekować się środowiskiem, po co zastanawiać się nad wyższymi celami, po co kochać, po co mieć rodzinę czy przyjaciół? Po co to wszystko? Przecież to nie ma sensu bo jesteśmy tutaj całkiem przypadkowo!!! A poza tym umieramy i przepadamy w mrocznych czeluściach nicości… Trzeba więc nabierać garściami pod siebie ile wlezie, nie przejmować się ludźmi, wykorzystywać innych do własnych celów, nie przestrzegać żadnych reguł gry, nie mieć zasad, wartości ani poczucia ludzkiej przyzwoitości. Po nas choćby potop! Mylę się? Chyba nie, bo dzisiejsza rzeczywistość nie tak bardzo odbiega od tego modelu.
Ktoś może zaprotestować: no bez przesady, nie jest aż tak źle. Być może, że nie jest aż tak źle ale dlaczego niby mamy tak nie postępować jeśli jesteśmy tylko przypadkowym wytworem procesów chemio-fizycznych, bardziej rozwiniętym zwierzęciem obdarzonym ego z przypadkowo powstałym świadomym umysłem.
Ale pojawiają sie też inne kwestie. W tym przypadkowo powstałym świecie żyjemy po to aby całe życie pracować w ułożonym społecznie układzie, mając swoje miejsce przy taśmie produkcyjnej (pracując najcześciej na uprzywilejowanych), po to aby osiagnąć jakieś mniejsze czy większe materialne cele, pojechać parę razy w życiu na wakacje, wymienić kilka samochodów, zrobić jakąś kariere a później po prostu kipnąć. Wiemy też już obecnie, że jako gatunek ludzki nie przeżyjemy zbyt długo na Ziemi – osiągnęliśmy już niemal apogeum w zabijaniu samych siebie – dosłownie (tylko w XX wieku zamordowaliśmy ponad 100 mln ludzi!) i pośrednio, poprzez degradację środowiska. Czas naszego wymarcia to jedyna pozostająca kwestia sporna – niektórzy naukowcy twierdzą, że koniec dla rodzaju ludzkiego nastąpi w ciągu najbliższych kilkuset lat. W najlepszym przypadku za około 2 mld lat bo warunki życia w naszym układzie słonecznym będą „nie do życia” ze względu na procesy zewnętrzne. Wariant drugi jest jednak mało prawdopodobny bo żadne ze znanych nauce organizmów żywych (z wyjatkiem szczególnej odmiany glonów morskich i bakterii żyjących głęboko pod powierzchnią ziemi) nie przeżywa więcej niż kilka, najwyżej kilkanaście milionów lat. Tak czy inaczej mamy posprzątane. Czym się więc przejmować? Po co zastanawiać się nad przyszłością kolejnych pokoleń czy naszą planetą? Wszak to wszystko puch marny…
Ja jednak tego nie kupuję. Nie żebym wiedział więcej. Nie chodzi tu też o wiarę w coś nadprzyrodzonego. Tu chodzi o czystą obserwację naszego świata. Paradoksalnie własnie nauki biologiczne mogą w XXI wieku pomóc w rozumieniu celowości życia oraz w interpretacji monistycznej rzeczywistości. I nie ma tu dzieła przypadku. Nic nie żyje w oderwaniu od całości. Istniejemy w nieprawdopodobnym świecie o niezwykłej matematycznej prawidłowości. Kosmos jest jednością. Jest olbrzymim tętniącym świadomością logicznym organizmem. Świat życia organicznego nie żyje w oderwaniu od świata nieorganicznego – jedno warunkuje istnienie drugiego. Podobnie nasza planeta nie żyje życiem samodzielnym – jest częścią całego układu słonecznego utrzymującego się w perfekcyjnej równowadze. Każda roślina i każde zwierzę żyje w połączeniu z innymi gatunkami. Jeśli przeanalizujemy dokładnie otaczający nas świat zobaczymy, że jest to jeden wielki super inteligentny organizm zlożony z elementów uzupełniających się, wspólnie żyjących, koegzystujących, prowadzących do doskonalego balansu. Równowaga utrzymuje się poprzez coraz drobniejszą i dokładniejszą polaryzacje materialną, organiczną i nieorganiczną. Całość wszechświata można porównać do ludzkiego organizmu – nic w środku nie działa samodzielnie, wszystkie organy zewnętrzne i wewnętrzne należą do całości i nawzajem się uzupełniają.
Człowiek jest elementem tej skomplikowanej kosmicznej układanki. Bardzo wyjątkowym elementem. Jedynym, który ma zdolność samooceny i samoanalizy. Jedynym, który może na siebie i świat spojrzeć krytycznym okiem (a jest na co!), który może dokonywać wyborów i podejmować świadome, przemyślane i nieinstynktowne decyzje.
Ale też wyjątkowo jedynym, który zachowuje sie jak ślepiec w lesie, który nie wie w jakim kierunku iść i po co tu w ogóle sie znalazł! Człowiek miotając się tu i tam ze swoimi egotycznymi pomysłami psuje ten cały naturalny mechanizm rozbijając go bezmyślnie na części (a czasem celowo i cynicznie) nie wiedząc zupełnie po co on jest i czemu słuzy. A całość kosmicznego świata i tak samoistnie będzie dążyć do swojej inteligentnej równowagi. Nawet kosztem wymazania naszego gatunku.
Jeśli więc otaczający nas świat (kosmos) jest inteligentny, żywy i dynamicznie się rozwijający to znaczy, że również człowiek nie jest dziełem przypadku ale wynikiem siły „projektowej” czy raczej „programującej” całość. Człowiek, podobnie jak każdy element tego mechanizmu, jest idealnie zaprojektowany przez wyższą super- inteligentną myśl a w zasadzie jest zmaterializowanym wynikiem tej myśli (fizyka kwantowa wyjaśnia ten mechanizm – to nie materia tworzy myśl ale myśl tworzy materię!)
Czasem trzeba zejść z utartych szlaków filozoficznych czy religijnych aby przekonać się samemu, że istnieje piękny logiczny ale też mistyczny świat również poza nimi.
Warto jest podjąć próby wędrówki swoją ścieżką (nie mylić z dziwactwami czy udawaną ekstrawagancją) bo indywidualność i zrozumienie siebie jest naszym powołaniem. Nie twierdzę, że sprawdzone filozoficzne czy religijne ścieżki są złe. Nie. Drogi te wciąż prowadzą do tego samego celu. Ale bywają już często rozdeptane lub zarośnięte chwastami, a przez to po prostu niewidoczne i niezrozumiale. A nam w rozwoju i poszukiwaniach potrzebna jest swieżość odkrywania a nie zdolność kopiowania czy powielania innych schematów, ideologii czy ludzi.
Po co więc żyjemy? Podobnie moglibyśmy zapytać nasze serce czy wątrobę po co one są. Po coś w końcu są – służą całości, są jej elementem. Jedno jest więc pewne: istniejemy i jesteśmy częścią całości w każdym aspekcie. Mamy poczucie istnienia. Mamy silną świadomość życia. Sensem jest więc istnienie i życie samo w sobie, najbardziej szczęśliwie w tym wymiarze jak to jest możliwe (i bynajmniej nie wynikające z hedonizmu i egoizmu). Ponieważ wszystko we wszechświecie poddane jest ciągłym systematycznym przeobrażeniom tak więc również rozwija się nasza wewnętrzna inteligencja (a przynajmniej powinna). Skłania ona, pomimo oporu ego i ignorancji, do dalszych poszukiwań w przestrzeniach, których choć nie widać zmysłami to jednak istnieją. Sensem jest nie tyle poszukiwanie siebie (bo egzystencja materialna już nam wskazuje, ze „jesteśmy”) co raczej rozpoznawanie siebie i odkrywanie swojej funkcji jako elementu „całości” istnienia.
Szkoda jest naszego krótkiego życia na gromadzenie czegoś co jest nietrwalym mirażem. Prawdziwym skarbem jesteśmy my sami w relacji z innymi ludzmi i nasze środowisko życia. Nasza egzystencja i nasz potencjal świadomości. Chciejmy więc w życiu jak najmniej rzeczy materialnych – gromadzenie ich nie ma sensu ze względu na pewną naszą śmierć. Umieramy zostawiając wszystko za sobą. Gromadzenie nie jest przejawem ekspresji ale wyrazem egoizmu, narcyzmu, strachu przed śmiercią (i innymi ludźmi) i niezrozumienia procesu egzystencji. I nie chodzi tu o żadne wychwalanie ubóstwa czy minimalistycznego życia. Absolutnie nie! Żyjmy godnie ale nie przejmujmy się aż tak bardzo materialnymi zdobyczami (ani nie bądzmy z nich specjalnie dumni bo to nie ma żadnego znaczenia) gdyż tracimy potężną część życia na ich gromadzenie. Jednocześnie jednak zauważajmy prawdziwe ubóstwo u innych ludzi starając się coś z tym zrobić w miarę swoich możliwości. Ubóstwo na świecie jest wynikiem zdegenerowanego stanu naszej globalnej cywilizacji, jest stanem niskiego stanu świadomości. Jest największą porażką ludzkości w XXI wieku – czasie rozwiniętych technologii i wielkich możliwości.
A jednak… Każdy z nas potrzebuje czegoś innego w życiu, ma inne cele, rozumie życie inaczej. Sens życia sprowadza się do indywidualnych działań przynoszących szczęście jednostce i ogółowi, jeśli tylko nie prowadzą one do krzywdzenia ani egoistycznego wykorzystywania innych ludzi do swoich celów.
Istnieje jednak jeszcze coś „więcej” niż tylko godne życie w tym wymiarze. To „więcej” można znaleźć jedynie na drodze odkrywania samego siebie.